Na ryby - Marcin Wilga
NA RYBY!
Na starych mapach
z przełomu XIX i XX wieku, obejmujących obszar dzisiejszej
Dzielnicy VII Dwór, widać naniesioną sieć potoków wypływających
z polodowcowych dolin: Samborowa (ówczesnej Henriettental) oraz
Doliny Zielonej (Reinketal). Ujście tych cieków było zlokalizowane
w rejonie Zatoki Gdańskiej. Ich wody zasilały m.in. dworskie stawy
w rejonie Dworu VI. Po wybudowaniu na początku ubiegłego wieku ujęć
wodnych, potoki zostały skanalizowane, a stawy zanikły. Obecnie
wspomniane cenne zasoby wodne są marnotrawione przez wypuszczanie
ich do systemu kanalizacji ściekowych.
Do tej pory
zachował się staw w pobliżu ulic Michałowskiego oraz Norblina.
Położony jest na terenie działek ogrodniczych, a woda pobierana z
tego zbiornika służy do podlewania tamtejszych upraw. Nie wszyscy
wiedzą, że do ok. lat 70. sąsiadował z nim inny staw, mniejszy i
położony nieco wyżej; łączył je niewielki strumyk.
„Mały Staw”
został zasypany w momencie powstania Przedszkola nr 42. Pozostały
wspomnienia, związane z tym obiektem. Otóż ów akwen był miejscem
łapania przeze mnie i moich szkolnych kolegów drobnej rybki –
ciernika (Gasterosteus aculeatus). Przy samym brzegu stawu
znajdowały się pniaki po wyciętych wierzbach, których korzenie
były zatopione w wodzie. Stanowiły one miejsce chronienia się
naszych cierników, „panów toni”, jako że w stawie nie
występowały poza nimi inne drapieżniki.
Łapaliśmy
cierniki, które nazywaliśmy kolkami, w dość oryginalny sposób:
wykopaną w glebie dżdżownicę przepasywaliśmy zwykłą nitką
krawiecką i zanurzaliśmy przynętę w wodzie. Po chwili można było
wyciągnąć zdobycz, którą umieszczaliśmy w naszym podręcznym
akwarium – w słoiku z wodą. W okresie godów samce miały pięknie
wybarwione na czerwono brzuszki i schwytane wystawiały ciernie, te
grzbietowe oraz dwa symetrycznie położone w okolicy brzusznej –
przekształcone ich płetwy boczne. Często urządzaliśmy zawody w
łapaniu tych rybek. W tej dziedzinie miałem różne sukcesy i nie
zawsze sprzyjało mi szczęście. Po zawodach nasze cierniki wracały
do stawu, a dżdżownice do gleby.
Pewnie
zastanawiacie się Państwo jak to możliwe, że bez haczyka
potrafiłem złapać rybkę. Otóż moją przynętą były specjalnie
dobierane tylko „dorodne” dżdżownice. Ciernik z trudem pakował
taką zdobycz do otworu gębowego i nie zdążył jej wypluć w
momencie wyciągania go z wody. Mówiąc prosto – gubiło go
łakomstwo tudzież chciwość. To była ważna lekcja poglądowa dla
mnie. Wiele lat potem napotkałem napis na murze, nawiązujący do
problemu łakomstwa: „Jedz mniej, bramy raju są wąskie”. I
jeszcze jedno zagadnienie: jak nazwać nasze łapanie rybek? Nie
używaliśmy tradycyjnych wędek, sieci itp. sprzętu połowowego –
więc nie wędkarstwo, nie rybactwo. Nie łapaliśmy rybek dla ich
pozyskania, lecz dla zabawy (wracały one bez uszkodzeń do stawu) –
zatem nie kłusownictwo. Problem pozostaje otwarty dla ichtiologów
oraz fachowców językoznawców.
Kiedyś w naszym
stawie zauważyliśmy pijawkę. Ale to materiał na inną opowieść.
(Borsuk)
Komentarze
Prześlij komentarz